Ginące zawody
Niewątpliwie mam coś ze sroki. Na określenie “sroka złodziejka” na pewno się nie zgodzę. Zresztą określanie sroki mianem złodziejka mija się z prawdą. Prędzej – ciekawski jak sroka. W moim przypadku chodzi o uleganie magii przedmiotów z metali kolorowych. Metalowe świecidełka, zwłaszcza te stare, są dla mnie na tyle kuszące, że ile kroć odwiedzę sklep z antykami, najczęściej wychodzę z kolejnym zakupem. Ciężko się powstrzymać. Przez lat kilka nazbierało się tego tyle, że – jak zauważył mój kolega – mógłbym otworzyć swój własny mały antykwariat. Szperając wśród antyków wielokroć wynajdywałem stare narzędzia ręczne, które były kompletne i którymi nadal można było pracować. Dziwne narzędzia rzemieślnicze, którymi posługują się fachowcy reprezentujący ginące zawody. Kilka kupiłem. Mój zbiór antyków już się jednak nie powiększa. Poszedłem po rozum do głowy i teraz głównie zwiedzam, oglądam, podziwiam… Doradzam też. 🙂
Ginące zawody? Antykwariusz
Antykwariusz niewątpliwie jest takim nieco już ginącym zawodem. Znam pewnego, który zgromadził pokaźną kolekcję staroci przeróżnych – istne prywatne muzeum mebli, przedmiotów ozdobnych, ale też i kompletnych maszyn i fragmentów urządzeń. Pokaźny zbiór starych przedmiotów, który tak naprawdę jest tylko częścią tego, co przez lata przewinęło się przez jego magazyn. Lubię odwiedzać takie miejsca, albowiem różnorodność i stan techniczny antyków (wszystkie noszą cechy intensywnego użytkowania) pozwala poczuć ducha epoki. To taki mój sposób na podróż w czasie. Polecam!
W każdym większym mieście jakiś sklep z antykami można odnaleźć dość łatwo. Niekiedy rolę antykwariatu spełniają komisy, pchle targi, etc. Antykwariusze wystawiają się na okolicznościowych jarmarkach itp. Antykwariusz to zawód elitarny. Tej profesji nie uczą ani w szkołach, ani na kursach. Nie znalazłem ofert szkoleń w tym kierunku. Zwykle zaczyna się od pasji w okresie młodości, która niekiedy przeradza się w sposób na dorosłe życie. Niektórzy powiadają, że antykwariusz to nie zawód, a prowadzenie sklepu z antykami to nie praca. Cóż to za zawód, którego nauka polega na samodzielnym kształceniu, bez przymusu i rodzicielskiej kontroli? Z kolei co to za praca, której wykonywanie sprawia nam radość i którą chcemy wykonywać nawet w domu? 🙂 Antykwariusze to bardzo nieliczne grono w skali całego kraju.
Sznytka, sznyt i sz… (seplenię) snycerstwo
Sznytki do pracy nosić? Mój sąsiad kiedyś mi wyznał, że on żonie zakazał. 😀 Żadnych kanapek. Argumentował to tym, że to już niemodne lub nawet szkodliwe! W pracy szef naigrywał się z niego, że żona traktuje go jak uczniaka. Nie pomogła moja argumentacja, że to wiele zdrowiej i wiele taniej. Sąsiad utrącił mój argument twierdzeniem, że to byłby tylko dowód, że go nie stać na fast fooda. Poza tym wszyscy wyskakują coś zjeść. To norma. A on co? Ma z teczuszki kanapki wyjmować i sam w biurze siedzieć? Odpada. Odpuściłem i ja. Co mnie to? Na tych fast foodach jadąc dotarł do przystanku z napisem “nadwaga”. 🙂
Niechęć do sznytek żony odbiła się na… jego własnym sznycie. Nadwaga to także nadobjętość. 🙂 Nic to. Sąsiad pięknym być nie musi. Lubię człowieka za poczucie humoru. Kiedyś podczas przyśmietnikowego spotkania zauważył, że z wiekiem łatwiej go wyrzeźbić niż trafnie opisać. Odparłem, że, tak czy owak, obie czynności wymagają wolnego czasu i sporego nakładu pracy. No i – co najważniejsze – obiekt artystycznych uniesień musi być inspirujący. Rzeźba odpada. 😀 Zbyt dokładnie opisywać sąsiada z kolei mnie nie wypada. Ba! Nawet nie wolno. Sąsiada trzeba szanować, bo dobry sąsiad to skarb. O skarbach wspomnieć można, ale nie ma co się nimi zbytnio chwalić, a już na pewno nie w szczegółach. Słucham? Oj! O sąsiedzie to tak przy okazji rzeźbienia w drewnie. Snycerstwo ginące zawody reprezentuje na pewno.
Ginące narzędzia ręczne
Narzędzia ręczne w pomieszczeniu gospodarczym (zwanym chlewikiem) mam i nadal gromadzę. Niektóre – jak już wspomniałem – są nawet bardzo stare. Ale nie tylko narzędzia ślusarskie. Kiedyś kupiłem zestaw starych dłut do drewna. Snycerz oczywiście ze mnie kiepski. Wyroby snycerskie wolę kupować gotowe. Moje narzędzia ślusarskie nie są aż tak liczne, i na pewno nie są nimi te na zdjęciu powyżej. Niektóre znam, ale sporo z nich widzę po raz pierwszy. Nowych narzędzi nie kupuję dla ozdoby. Jak na humanistę prac nimi wykonałem sporo. Właśnie. Ślusarz też ginące zawody od jakiegoś czasu zasila. Tak przy okazji niech każdy się zastanowi, ile narzędzi ręcznych w ciągu ostatnich kilku lat mu poginęło? Ginące zawody i ginące narzędzia. 🙂 Śrubokrętów nie zliczę. Podobnie mamy ze skarpetkami, prawda? 😀
Współczesne narzędzia ślusarskie, nawet przy niezbyt intensywnym wykorzystaniu, zużywają się szybko. Nie ma co liczyć, że przetrwają dekady i staną się kiedyś gratką dla kolekcjonerów. Plastik jest trwały tylko jako odpad. Stal niskiej jakości szybko się tępi, pęka i koroduje lub… wszystko na raz. 🙂 Żywot tanich ślusarskich narzędzi ręcznych, jeśli jest burzliwy, na pewno jest krótki. Mam jednak jedno nowe narzędzie, które mnie kojarzy się z zawodem też z ginącym. Kupiłem je myślą, że przyda się pewnego razu. I się przydało. I cały czas do niego w tej opowieści zmierzam. 🙂
Ginące zawody? Szklarz
Jak już wspominałem lubię przedmioty trwałe a przy tym ładne. Trwałość kojarzę z metalami a urodę z metalami kolorowymi lub ich stopami. Złoto? Srebro? Nie. Te metale mnie nie kręcą. Są banalne. Mam na myśli mosiądz, miedź, cynę, brąz… Pewnego dnia wypatrzyłem na starociach śliczne lustro w oprawie z mosiądzu. Dla kolekcjonera i miłośnika antyków uszczerbek z powodu użytkowania lub upływu czasu to walor a nie wada. Zapamiętaj! Ponieważ upatrzone lustro nadal miało być przedmiotem użytkowym, niewątpliwy walor uznałem jednak za wadę. Wada była jednak do usunięcia. W czym problem? Oprawa była w stanie idealnym, ale szkło lustrzane miało odpryski, zabrudzenia i zarysowania. Lustro wymagało renowacji, czyli… wymiany starego szkła na nowe. 🙂 Też mi naprawa… Kupiłem.
Ginące zawody? Szewstwo naprawkowe
Stare przedmioty użytkowe konstruowane były tak, aby z biegiem czasu można było dokonać naprawy lub wymiany jakiejś zużytej części. W tym przypadku lustro prosiło o wizytę u szklarza. Należę do tej nielicznej grupy mężczyzn, którzy kupują buty solidne, aby co roku mógł się nimi zająć szewc. Skórzane buty lub półbuty to inwestycja. Tylko obuwie sportowe nie ma dla mnie aż takiego znaczenia. Nawet markowe buty sportowe żywotność mają ograniczoną. Nie zdarzyło mi się używać ich dłużej niż 2 lata. Po co zatem wydawać setki złotych na coś, co o identycznej wręcz trwałości można kupić znacznie taniej? Na wsi Jordany na nikim nie robią wrażenia! Gumiaki w kwiatki też! Chyba, że ocieplane. 😀
Z butami jest inaczej. Dobre skórzane buty muszą dać się naprawić. Takie “naprawialne” buty nie są tanie. Podeszwa, obcas, obszycie… Narzędzia ręczne szewskie też mam. Kopyto szewskie, młotek szewski i szydło oczywiście kupiłem na starociach. Ojciec buty sam naprawiał. Właśnie. Szewstwo naprawkowe. Coś mi się przypomniało. Okej. O butach innym razem. Dodam tylko, że szewc i szklarz mają warsztaty na tej samej ulicy, nie musiałem zatem szukać (a już na pewno nie musiałem googlować :D). Obaj reprezentują ginące zawody.
Ginące zawody? Szkiełko na oko
Zegarmistrz? Też. Ja o czym innym. Lustro rozmontowałem sam. Do szklarza chciałem zanieść kawałek kartonu z odrysowanym owalem starego szkła. Uznałem, że tak będzie prościej i bezpieczniej. Szkło tłukliwe, w samochodzie zakamarki, stłucze się, może poniszczyć, pokaleczyć… Uznałem, że owal to owal. Dobrze zaostrzonym ołówkiem odrysowałem kształt. Stare szkło było spasowane w mosiężnej ramce nieco luźno. Stara dobra robota! Aby szklarz miał jak najmniej roboty, postanowiłem zabrać ze sobą pokrywę dociskającą, która była dokładnym odwzorowaniem kształtu szkła. Pokrywa wykonana z dość grubej blachy mosiężnej, więc ani się nie mogła pogiąć, ani potłuc podczas transportu i późniejszej manipulacji. Chciałem szklarzowi ułatwić zadanie.
Przeglądając moje narzędzia ślusarskie znalazłem kupiony przed laty noż do cięcia szkła. Nic wielkiego. Mam na myśli i gabaryty, i cenę zakupu. No, ale żeby samemu szkło ciąć? Szewca lubię odwiedzać, więc postanowiłem odwiedzić szklarza. Wspieramy ginące zawody poprzez korzystanie z usług rzemieślników. Szklarz do fachowiec. Krawca też kiedyś odwiedziłem, ale i o spotkaniu z krawcem, i o przygodzie u szklarza już w następnej części.
Dlatego warto pielęgnować te relikty kultury, żeby wiedza i pamięć o nich nie przeminęły i żeby przyszłe pokolenia mogły skorzystać z niewątpliwego dorobku przodków. Ja zazwyczaj kupuję antyki w lokalnym sklepie (adres strony usunięty) i jestem już w posiadaniu całkiem niemałej kolekcji, która dzięki temu przetrwa kolejne dekady i być może przysłuży się kolejnym pokoleniom.