Prawidłowe przygotowanie kociołka żeliwnego do sezonu
Jak powinien wyglądać żeliwny kociołek myśliwski po pierwszym, po drugim i po kolejnych sezonach intensywnego użytkowania? W ubiegły weekend po raz pierwszy w tym roku wytargałem swojego żeliwnego klamota, aby uraczyć gości karkówką w ziołach, z odrobiną warzyw, podlaną odrobiną piwa. Tym razem wybrałem kociołek mięsny bez przyprawowych szaleństw, ponieważ nie każdy lubi smakowy przepych, zaś w umiarze gustują raczej wszyscy. Jak wygląda mój kociołek żeliwny po 8-miesiecznym przestoju, świeżo wyciągnięty z tzw. wiejskiego chlewika? To za moment. Wracam do tematu, mimo że prawidłowe przygotowanie kociołka do sezonu było już opisywane w kilku opublikowanych na blogu tekstach. Minęło parę lat, więc warto odświeżyć i kociołek żeliwny, i naszą wiedzę o nim.
W moim chlewiku
Jeśli z określeniem “chlewik” spotykasz się tu po raz pierwszy, śpieszę wyjaśnić, że chlewikami nazywam wszelkie pomieszczenia o przeznaczeniu garażowo-magazynowo-warsztatowym. Na wsi chlewikiem jest mój drewniany domek gospodarczy. Tę samą nazwę posiada pomieszczenie gospodarcze w przyległym do mojego miejskiego ogrodu dużym budynku gospodarczym, garaż i kilka piwnic. Tak naprawdę dla mnie chlewikiem jest każde pomieszczenie lub budynek gospodarski (garaż, piwnica, komórka, stryszek, szajerek…), jeśli jest tam coś mojego.
Łatwo się domyślić, że klamotów mam sporo. 🙂 Tak jakoś przez lata gromadzimy nie tylko to, co na co dzień przydatne, ale także wiele przedmiotów, z którymi ciężko się rozstać. Co roku robię przegląd zawartości tych wszystkich pomieszczeń, aby ustalić, co tam mam i… po kiego czorta. 😀 Kociołek stacjonuje w moim chlewiku na wsi, ale nie należy do grona przedmiotów zbędnych. Z tymi zbędnymi co roku rozstaję się bez żalu. Przygotowanie kociołka żeliwnego do sezonu niektórym może wydawać się zajęciem okropnym. Jeśli przyjemność dostrzegasz tylko w jedzeniu… Cóż powiedzieć? Restauracje z tradycyjną kuchnią amerykańską czekają. 🙂
W kociołku jak w chlewie? 🙂 Po sezonie tak może być. Ale nam zależy, aby tak nie było, prawda? Na zdjęciu powyżej widzimy wnętrze misy z resztkami oleju roślinnego, którym mój kociołek żeliwny został zakonserwowany na początku września ubiegłego roku, czyli po ostatnim użyciu w minionym sezonie. Od tamtej pory czekał odstawiony na gumowej wycieraczce (dzięki niej ociekający olej nie zabrudził posadzki) w chlewiku bez ogrzewania acz z dobrą wentylacją. Do kompletu przydałoby się zdjęcie kociołka w chlewikowym spoczynku, ale tymczasem o tym zapomniałem. Dorzucę zdjęcie niebawem.
Olej? Polej
Prawidłowo zakonserwowany olejem roślinnym żeliwny kociołek myśliwski, nie może mieć ani odrobiny śladów korozji. Ciągle podkreślam, że każdorazowe użycie kociołka żeliwnego poprzedzone być musi oczyszczeniem wnętrza misy oraz wewnętrznej strony pokrywy z resztek oleju, którym był zakonserwowany. To czyszczenie odbywa się TYLKO przy użyciu piasku, druciaka do szorowania przypalonych garnków oraz czystej wody. Do osuszania używamy ręczników papierowych. Proces przygotowania kociołka do użycia nie kończy się na jednym szorowaniu, jednym płukaniu i jednym przetarciu papierowym ręcznikiem. Pierwsze i drugie szorowanie piaskiem usuwa olej widoczny w postaci resztek płynu na dnie kociołka. Olej usuwamy do skutku. Ale za każdym razem używamy tylko jednej lub dwóch garści piasku.
Kociołek żeliwny po latach używania (czyli po licznych pobytach nad ogniem) w niektórych miejscach nie ma ani grama farby, ani grama sadzy. Mam na myśli żeliwne nogi. Zwykle stykają się z żarem i omiatane są ogniem. Farba zniknęła dość szybko. Była żaroodporna, ale nie była ogniotrwała. 🙂 Nic zaskakującego, ani nic strasznego. Normalka. Konserwacja olejem roślinnym dotyczy całego kociołka, więc po każdorazowym użyciu kociołka, nóżki też są przeze mnie smarowane olejem roślinnym. Korozja nie ma tu warunków do rozwoju. Nieznaczne ślady korozji w miejscu mocowania nóżek do korpusu nie mają żadnego znaczenia. Kolejna dawka ognia, sadzy, potem kolejne przetarcie olejem i po sprawie…
Śruba i nakrętka
Powyższe zdjęcie ukazuje, co się dzieje tam, gdzie raczej zaglądamy rzadko. Niektóre kociołki wyposażone są w nakrętki motylkowe. Ma to sugerować, że nóżki można lub warto odkręcać w razie jakiejś istotnej potrzeby (np. transportu). Nakrętka motylkowa nie gwarantuje solidnego zamocowania. Propozycja mało przemyślana. To trzeba skręcić kluczem. Spód kociołka będzie bardzo zabrudzony już po pierwszym użyciu nad ogniskiem i pierwszej konserwacji olejem. Z każdym użyciem sytuacja będzie tylko… brudniejsza.
Będziesz odkręcał nóżki? Po co? Nóżki trzeba naprawdę mocno przymocować. Powinniśmy zatem zamienić nakrętkę motylkową na wielokątną, aby móc użyć klucza, który gwarantuje mocne dokręcenie nakrętki. Mocne skręcenie pozwala zapomnieć, że tam coś jest skręcone. Okopcony kociołek ma powłokę antykorozyjną najlepszą z możliwych. Wystarczy go odpowiednio często natłuszczać olejem roślinnym. Ten prosty zabieg gwarantuje kociołkowi długowieczność. To wszystko. Przygotowanie kociołka do sezonu nie przysporzy problemów. Oczywiście zajęcie nie należy do czystych. Taki urok tej zabawy.
Żwirek i… humorek
Muchomorek. Wiem. Mam na myśli jednak humorek, który podczas szorowania garów mile widziany jest zawsze. 🙂 Żwir raczej nie, ale jeśli nie masz piasku… Tak czy owak bez żwirku da się, bez humorku zaś kociołkowanie będzie do bani. Kupiłem kilka ton piasku wiślanego, ponieważ był potrzebny jako podsypka pod układaną kostkę brukową. Żwir też kupiłem, bo oprócz podsypki piaskowej trzeba przygotować warstwę suchej podsypki betonowej (mieszanka cementu ze żwirem budowlanym), na której układana jest kostka. Obrzeża też wymagają solidnego ustabilizowania. Układanie kostki brukowej opiszę innym razem. Wspominam, bo to tak… na czasie.
Po 2-3 szorowaniach piaskiem, przeplatanych płukaniem czystą wodą, na pewno usuniemy resztki starego oleju, którym kociołek był zakonserwowany (na zimę lub po poprzednim użyciu). Teraz powinniśmy starannie przetrzeć wyszorowane powierzchnie ręcznikiem papierowym. Ręcznik na pewno będzie zbierał brud (pojawi się na nim stalowy, grafitowy, czarny lub brązowawy nalot). Staramy się doprowadzić ścianki kociołka do stanu, w którym oczom ukaże się kolor stalowy lub szarawo-stalowy. Nie zapominamy o pokrywie! Nigdy nie będzie to kolor jednorodny. Zawsze będą jakieś przebarwienia, jednak po którymś przetarciu papierowy ręcznik powinien być już czysty lub w miarę czysty.
Wypucowany bez picu
Jeśli wypucujemy ścianki papierowym ręcznikiem i wnętrze kociołka będzie już suche, można przystąpić do kociołkowania. Gdy pojawiają się jakieś wątpliwości, można (i trzeba) kociołek wyszorować wilgotnym piaskiem jeszcze raz, po czym jeszcze raz powtórzyć płukanie wodą, osuszanie i wycieranie nalotu ręcznikiem papierowym. Założywszy, że produkty są już gotowe, osuszone wnętrze kociołka możecie delikatnie przetrzeć olejem. Tzw. kapkę oleju rozsmarowujemy zwitkiem czystego ręcznika papierowego. Będzie na nim widać, czy kociołek wytarliśmy dobrze i czy jest czysty. Zaraz potem można wypełnić kociołek mięsem, warzywami lub co kto ma i czym kto lubi.
Jestem pewny prawidłowości swoich działań, więc ja nie sprawdzam kociołka w trakcie zimy czy wiosną. Wam jednak rekomenduję sprawdzenie kociołka odpowiednio wcześniej, wyczyszczenie go i ponowne zakonserwowanie. Dobrze jest to zrobić, mimo że nie zamierzacie jeszcze nic w nim gotować. Taka troska pozwoli nabrać pewności, że wszystko robicie jak trzeba, a także zadziałać odpowiednio wcześniej, gdyby okazało się, że coś się w kociołku wydarzyło złego… Przykra niespodzianka może zepsuć humor i zaplanowaną biesiadę. Przygotowanie kociołka do sezonu to także okresowe sprawdzanie jego stanu. Pańskie oko…
Źle zakonserwowany, przechowywany w złych warunkach kociołek żeliwny, może nie nadawać się do natychmiastowego użycia (natychmiastowego tylko po typowym wyszorowaniu). Trzeba będzie wykonać odpowiednią ilość zabiegów, aby jego stan fizyczny oraz higieniczny doprowadzić do normy. Te zabiegi najczęściej są dla nas kłopotliwe, wymagają nakładu pracy własnej lub cudzych środków technicznych. Taka akcja pochłanie środki finansowe i czas. Tak więc skontroluj swoje działania odpowiednio wcześnie. W pierwszym roku kociołkowej przygody zrób to najlepiej kilka razy. To się opłaci. Bez picu! 🙂
Biesiada, że mucha nie siada!
Tak, tak. Drewniane stoły i ławy są już przygotowane. Niektóre wymagają dużej naprawy, ale o tym nie dzisiaj. Wiata ogrodowa do biesiadowania też jest już gotowa, mimo że łaty jeszcze nie są zamocowane i blachodachówka jeszcze nie jest zamówiona. Spokojnie. W lipcu też muszę mięć jakieś zajęcie. Teren pod wiatą jest już wyłożony kostką brukową. Byli fachowcy. Betoniarka, zagęszczarka… Tony żwiru i piasku… Kilkanaście worków cementu… Zajęło im to dwa dni robocze. Robiłem zdjęcia, więc będzie o czym pisać i co pokazać.
Nowoczesne lekkie meble ogrodowe przyjechały na wieś z miasta. Dwie ławki z oparciem nie budzą mojego zaufania, więc trzeba się jakoś ratować w innym sposób. Już wiem, że w lipcu dwie ławki z oparciem zrobię nowe. Te już swoje przeżyły. Jak samodzielnie wykonać meble ogrodowe z drewna, jak je konserwować i naprawiać opisałem już w dwóch tekstach wstępnych. Tekst właściwy (instruktażowy) pojawi się nieco później. Muszę mieć trochę więcej wolnego czasu niż zwykle. Hm. Być może jednak będzie to opisane w dwóch kolejnych częściach… 🙂
Przygotowanie kociołka do sezonu
Szorowanie, szorowanie i… trochę gotowania? No, aż tak źle nie jest. Pomyśl o tych wszystkich pysznych potrawach… O tych zachwytach… I tych pytaniach: – A czym to tak doprawiłeś, że to takie pyszne? I tych odkryciach: – Miód? Kurkuma? Musztarda? Jestem w szoku. Ależ to przepyszne… I Ty wtedy… Wiesz… 😉 Przygotowanie kociołka do sezonu, podobnie jak jego każdorazowe przygotowanie do użycia, nie jest zadaniem ani karkołomnym, ani męczącym, ani specjalnie czasochłonnym. Na pewno jest zadaniem obowiązkowym. Jeśli zrobisz to starannie przed i taka samo starannie po – żadnych niespodzianek być nie powinno ani po tygodniu, ani po miesiącu, ani po roku. Oczywiście z uwzględnieniem pierwszego kontaktu, czyli prawidłowego wypalenia (zaimpregnowania olejem roślinnym) nowego kociołka żeliwnego.
Wuuf! Ale to będzie dobre…
Mowa… Musi być dobre. 🙂 Dla pieska marchewka była, ale marchewka ugotowana. Była też pietruszka, ryż z dodatkiem ulubionej suchej karmy oraz nieco dobrego mięsa z puszki… No wiesz… Tak dla zachęty. 😀 Wieczorem jabłuszko i nieco smaczków. W dniu następnym coś nieco innego. Potraw z kociołka Fargo nie jada. Za to upalone patyczki z ogniska kraść lubi… Piernik jeden! Oczywiście niezły z niego pozorant. Niby go to nie interesuje, niby tylko pilnuje węża z wodą… Oszust. 😀
Pod chmurką i pod pokrywką
Myśliwski kociołek żeliwny wyposażono w klamrę z dwiema lub jedną śrubą do dociśnięcia pokrywy do krawędzi misy. Nie będę się wypowiadał, które rozwiązanie jest lepsze, bo powody skręcenia dostrzegam tylko dwa. Pierwszy to zabezpieczenie kociołka przed wywrotką i utratą mozolnie przygotowywanej potrawy (przypominam: kociołek myśliwski; miejsce użycia: las, odludzie; powód użycia: wygłodniałe towarzystwo). Drugim powodem jest potrzeba zabezpieczenia potrawy przed jej utratą na rzecz jakiegoś wygłodniałego gościa z lasu (przypominam: kociołek myśliwski; miejsce użycia: dziki las lub okolica lasu bogata w zwierzynę… też głodną). Innego powodu nie ma. Chyba, że ja mam źle pod… pokrywką. 🙂 Pod sufitem? Mniejsza. 😀
Żeliwna pokrywa jest dość ciężka i zwykle dobrze dopasowana do krawędzi misy kociołka. Samo przykrycie kociołka pokrywą gwarantuje doskonałe warunki termiczne, więc skręcanie jej śrubami mija się z celem. Zdejmowanie kociołka z ogniska (paleniska), odkręcanie śrub… aby sprawdzić potrawę, posmakować, doprawić… w trakcie pichcenia w przydomowym ogrodzie… Weź…
Dziury, szpary i otwory
Podobnie rzecz się ma z sensownością istnienia otworu w pokrywie, który rzekomo ma być swoistym zaworem bezpieczeństwa… Nawet bardzo staranne skręcenie pokrywy z kociołkiem nie czyni go hermetycznym. Para i tak znajdzie ujście. Procesy termiczne w kociołku nie zachodzą aż tak gwałtownie, aby istniał choć cień szansy na jakiś wybuch czy cokolwiek groźnego dla żeliwnego garnka i jego otoczenia. To wszystko. Czytam opisy niektórych kociołków i boki zrywam. Ja. Kupującym wciska się jakieś brednie. Są jeszcze perełki konstrukcyjne, jak na przykład kociołek, którego pokrywa ma uchwyt i ten uchwyt jest przykręcany śrubką, której łeb znajduje się po jej wewnętrznej stronie. Łebski ktoś… Naprawdę. Kolejna dziurka w pokrywce. Odlewnikom zabrakło wyobraźni? Nie pomyśleli, że pokrywa musi mieć jakiś uchyt… W końcu w żeliwie dość łatwo wiercić. Pestka. To chyba też jakiś rodzaj zaworu bezpieczeństwa. 🙂
Kociołek myśliwski
Trzeba pamiętać, że kociołek jest naczyniem biwakowym do przygotowywania potraw w warunkach trudnych. Ja na polowanie się nie wybieram. Do lasu chodzę, ale na spacery lub z aparatem i lornetką. Hm. Okej, okej… Co roku w czerwcu okoliczni widują mnie na skraju lasu z kosiarką. 😀 Dziewczyny latem jogging chcą uprawiać. Ktoś tę wysoką trawę, osty i pokrzywy musi im wykosić. Kociołka myśliwskiego w ogrodzie nie skręcam. Nie widzę sensu. Tak więc czy jedna, czy dwie, czy dziesięć śrub – ma to znacznie tylko dla kucharza. Skręcony śrubami kociołek utrudnia dostęp do potrawy w trakcie jej przygotowywania. Dobrze jest w trakcie całej zabawy doglądać, co się tam dzieje i jak to smakuje. Jeśli skręca Cię z głodu, żeliwnego kociołka myśliwskiego lepiej nie skręcaj… 🙂
Jak wiosna to… Vivaldiego
Wiosna, wiosna i… już niebawem lato. Gotowanie potraw w kociołku żeliwnym dla mnie jest zajęciem poważnym jak muzyka. Nie chodzi o sam kociołek, lecz o przygotowanie posiłku. Wszystkim kucharzom zależy na tym, aby ich potrawy były pyszne a biesiadnicy zadowoleni. Już kiedyś wspominałem, że zachwalane przez niektórych dania jednogarnkowe mnie nie kręcą. Nie da się pogodzić smaku kiełbasy, boczku, karkówki, kaszanki, warzyw i ziemniaków przygotowanych razem w jednym kotle. Oczywiście każdy pichci wedle własnego uznania. Spróbujesz i sam zdecydujesz.
Potrawa mięsna musi mieć charakter, własny smak, pewną lekkość, mimo przypraw i warzywnego towarzystwa… Tej lekkości dodają warzywa właśnie. Ziemniaki duszone razem z mięsem? Odpada. Kiełbasa z karkówką i skrzydełkami? Weź… Zawsze jednorodne mięso, wcześniej zaprawione, duszone z warzywami. Por, marchewka, cebula… Czosnek. Owoce. Trochę przyprawowej fantazji. Cztery pory? Owszem. Lubię. 🙂 Ziemniaki zawsze przygotowane osobno. Kiełbasa z wody lub z grilla. Boczek tylko gotowany. To tak w wielkim skrócie. Jeśli kwartet to skrzypcowy. A jeśli wiosna to… Vivaldiego. Fargo stał się melomanem. 🙂 Spotkanie było udane. Karkówka z kociołka żeliwnego zrobiła furorę. Który to już raz… 😉
Po lekturze tego tekstu prawidłowe przygotowanie kociołka do sezonu nie powinno budzić żadnych wątpliwości ani pytań, ale zawsze chętnie odpowiem na takowe, jeśli nadal coś uznacie za opisane zbyt zawile lub jeśli o czymś zapomniałem. Zapraszam do korespondencji w komentarzach lub e-mailowo. Dobrego nastroju! Dużo zdrowia! Udanych biesiad!
Prawdopodobnie mój sukces polega na tym, że do tej pory robiłem tylko jeden rodzaj wsadu i raczej zawsze w podobnej ilości, dlatego czas przygotowania był podobny. Chcąc sprecyzować dodam, że strużka pary informuje mnie raczej o tym co dzieje się w kociołku a nie o samym stopniu gotowości potrawy – reszta to moje wnioski. Para pojawia się zazwyczaj około 30-40 minut od nastawienia i informuje mnie, że wewnątrz zaczęło się gotować. Od tej pory mam jeszcze przed sobą około 2 – 2,5 godziny oblizywania się. W trakcie gotowania, jeśli para słabnie to znaczy, że zaniedbałem palenisko i temperatura spadła. Natomiast jeśli para idzie jak z parowozu tzn. że za dołożyłem za dużo i muszę obniżyć temperaturę aby nic się nie przypaliło. Staram się tak operować paleniskiem, aby przez cały czas utrzymywać stały, średni strumień pary. Dodatkowo para wydobywająca się z otworu, niesie ze sobą zapach co również daje mi pośrednio obraz tego co dzieje się wewnątrz kociołka. Na początku zapach jest słaby, stopniowo pojawia się coraz silniejszy aromat kapusty a potem marchwi, pietruszki i selera. Ważne aby zakończyć proces zanim pojawi się zapach spalenizny. Wszystkie te moje wywody są pewnie przesadzone i stanową ideologię dorobioną do tak banalnej rzeczy jaką jest gotowanie mięsa z warzywami. Dla mnie jednak stanowi to swoiste wytłumaczenie, ponieważ od kiedy mam kociołek mogę spokojnie siedzieć przy ognisku, rąbać drewno, strugać kije, spać w hamaku a wszystko to nazywa się teraz gotowaniem obiadu rodzinie. SUPER !
Każdy zbiera własne doświadczenia. Nieco informacji dla rozpoczynających przygodę nigdy nie zaszkodzi… Informacje od Pana, ode mnie, własne przeżycia… Cenne może się okazać wszystko.
Nieco mnie zaskakuje, że gotowanie potrawy nad ogniskiem trwa u Pana tyle czasu. Oczywiście rosół będzie najlepszy, gdy będzie prużony 8-10 godzin. Nad grochówką też można pół dnia spędzić… 🙂 Mówimy jednak o duszeniu nad ogniskiem potrawy mięsnej w naczyniu z żeliwa. Nie zagłębiam się, czy kociołkowanie jest procesem bliższym duszeniu, gotowaniu czy pieczeniu… 😉
Mięso powinniśmy przygotować odpowiednio wcześnie. Przygotować, czyli pokawałkować (niekiedy rozbić), przyprawić ziołami i płynami, dodać trochę oleju… Nie każdy lubi czosnek czy cebulę, tak więc przyprawić czym kto lubi, ale uwzględniając wszystkich… To wcześniejsze zaprawienie mięsa skraca późniejszy proces gotowania. Mięso i warzywa pod wpływem temperatury oddadzą soki… Kładąc na dnie kociołka 3-4 liście świeżej kapusty (pod pokrywę też choć jeden) właściwie nie ma szans na przypalenie potrawy. Kapusta też puści soki, te soki nieco neutralizują nadmiar soli, przypraw… To także sposób na separację potrawy od tego, co zbierze się na dnie, czego spożywać nie warto… Folia aluminiowa – nie polecam, ale gdy kapusty brak…
Oczywiście przypalić można zawsze i wszystko, bo to tylko kwestia czasu… 🙂 i odpowiednio sporej dawki ognia. 😀
Moje kociołkowanie sprowadza się do 10-15 minut, które poświęcam na przygotowanie naczynia żeliwnego (kociołka) do użytku, ale także paleniska, drewna… Drewno mam zawsze zmagazynowane, więc nagle nie szukam kijków, patyczków, itp… Palenisko jest przenośne. Kolejne 10-15 minut na szorowanie i konserwację po…
Od ustawienia kociołka (załadowanego potrawą) na palenisku (płonącym ogniu), do momentu, w którym uznaję, że potrawa jest gotowa do podania na stół, mija zwykle 90 minut. Zdarzało się, że mięso było gotowe już po 60 minutach. Ilość płynu jest na tyle spora, aby wszystko ładnie zmiękło i na tyle mała, aby pierwsze wrzenie nastąpiło po… 5-10 minutach. W trakcie delikatnego (nieznacznego) podlewania winem (z winem nie przesadzać) czy piwem (też nie przesadzać), wrzenie też powraca szybko. Żeliwo nagrzewa się wręcz błyskawicznie i przy stałym źródle ciepła (ognisko) tę temperaturę utrzymuje. Pokrywa utrzymuje ciepło a skroplony płyn w większości powraca… Nie skręcam, bo doglądam. Temperatura? Ognień pod kociołkiem, a nie… kociołek w ogniu. 😉
W moim kociołku mieści się prawie 5 kg karkówki (pokawałkowanej, z odrobiną warzyw, suszonych owoców, miodu, wina… tak dla lepszego smaku; na stole pojawia się samo mięso, może się trafić suszona śliwka…). Karkówka zaprawiona poprzedniego dnia. W miniony weekend ta ilość karkówki przygotowana była dla… 30 osób. Ostatecznie osób było nieco więcej 🙂 Oprócz karkówki były potrawy inne (mięsne, warzywne, sery, pieczywo z domowego wypieku, etc…). Wszyscy się nasycili a i tak trochę karkówki zostało. 😀
Obiecałem zdjęcie kociołka w miejscu spoczynku.
Udanych biesiad!
Jak zwykle ciekawy tekst – dziękuję. Od siebie dodam, że otwór w pokrywce kociołka jest dla mnie niczym informacyjny ekran LCD w Thermomixie. Poznałem już swój kociołek na tyle, że po strudze pary wydobywającej się z tego otworu, poznaję stopień przygotowania pieczonek. Koszt kociołka – kilka stówek, koszt Thermomixa – kilka tysięcy, mina Pani prezentującej Thermomixa – bezcenna.
Czyli jednak mamy odmienny pogląd na temat sensowności dziurawienia pokrywy. 🙂 Ale! Stoję na stanowisku, że jeśli komuś coś odpowiada, uznaje owo za jemu przydatne i np. odczuwa korzyści z istnienia otworu w pokrywce kociołka żeliwnego – nie ma co dyskutować.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie zażartował. Ciekawi mnie, jak Pan tę strugę pary ocenia? Po czym – uśmiecham się – Pan to poznaje? Po kolorze? Ocenia Pan średnicę strumienia? Temperatury wydobywającej się z otwory gorącej pary chyba Pan nie mierzy… Wzrokowo ocenia Pan ciśnienie strumienia i dostrzega tę subtelną różnicę pomiędzy “no i już prawie gotowe”, “łeee, jeszcze twarde”, “kurdebele, przyjarało się”, “coś bym tu jeszcze dodał”, “super, już mięciutkie”… 😀
Ostatnio gotowałem ziemniaki na obiad. Zna Pan to. Dyżur w kuchni. Garnek jak garnek, taki kuchenny stalowy, ale pokrywka szklana z otworem. Woda zaczęła wrzeć i para wydobywać z tego otworu… Stoję i się wgapiam w ten strumień. Żona dostrzegła to moje skupienie:
– Co się tak tam wgapiasz? Nad czym się tak zamyśliłeś? Stało się coś? W pracy okej? – pyta mnie.
– Nie, nie! – odpowiedziałem wyrwany ze swoistej mantry. – Ten strumień pary mnie zastanawia. – wyjaśniłem.
– A niby co z nim? – dociekała. – Woda zaczęła się gotować, więc para dziurką… Od kiedy takie zjawiska dziwią akurat ciebie? Lepiej zmniejsz płomień, bo się woda wygotuje i dopiero będziesz świadkiem ciekawego zjawiska. – spojrzała na mnie wzrokiem pedagoga.
– Oj, nie dziwią mnie. – uspokoiłem. – Ale tak stoję i patrzę, bo chcę dostrzec, w którym momencie para da mi jakiś sygnał, że te ziemniaki są już miękkie. – wyjaśniłem cel obserwacji.
Na odpowiedź nie musiałem czekać długo. Podeszła do mnie i, położywszy dłoń na moim ramieniu, rzekła:
– Piotr. Proszę Cię. Moja Mama, jej Mama, a także Mama Mamy mojej Mamy… – przerwała widząc mój wzrok.
– Wiem. Moja też. – wtrąciłem.
– Skoro Twoja też, to sprawdź ziemniaki widelcem. Nie kombinuj, proszę, bo czas obiad zjeść. Naukowe dociekania zostaw sobie na wakacje. – zakończyła wręczając mi talerze.
😀
Żarty na bok. Najważniejsze, aby nie przypalić i aby smakowało.
Pozdrawiam serdecznie 😉